Biała łapka...

 

Biała łapka Makiego

 

Koty pojawiły się na działce ojca kilka miesięcy po śmierci mamy. Dwa czarno-białe rozkoszne cuda pociesznie przeciskające się w łodygach złotej kuli przekwitającej już i nieco zrudziałej
we wczesnowrześniowym słońcu. Tak naprawdę pojawiły się tam znikąd. Wcześniej nie rzucała się w oczy ani kotka, ich matka, ani one same. Tego dnia po prostu dały o sobie znać uporczywym miauczeniem w kępach zasypiających po lecie kwiatów. A ich ufne spojrzenie nie pozostawiało żadnych wątpliwości, że zostaną z nami.

I zostały.

Do domowych warunków przystosowały się znakomicie. Znalazły opiekuna i ciepły dom. Stały się sensem życia ojca. Żył dla nich , kochając bezgranicznie i przemawiając do nich z czułością, którą rzadko słyszałam z jego ust w moim kierunku. Tłumaczył im pieczołowicie wiele rzeczy, a one sprawiały wrażenie , że wszystko  rozumieją, sunąc po podłodze ogonami i mrużąc delikatnie oczy. Leżały przy ojcu, przytulone, spokojne, szczęśliwe, w pełni obecne, oddychając z wolna i podsuwając białe puszyste brzuszki do pieszczot.

Nasi koci bracia.

Ojciec czasami siadywał w kuchni i obierał jabłka, jadł je powoli, smakując każdy kęs. Towarzyszył mu Maki. Siadywał naprzeciwko ojca prze stole i obserwował go swoim przenikliwym niemal ludzkim spojrzeniem. Ojciec prowadził z nim rozmowy. Maki słuchał, przekrzywiając główkę. A kiedy coś gotowałam, kot ponownie wskakiwał na krzesło i towarzyszył mi, ciekawie patrząc, co robię. Wąchał z zaciekawieniem warzywa, owoce, wszelkie wiktuały, zupełnie nie kocie, ciekawy naszego świata.

Maki bardzo szybko nauczył nas wszystkich granic. Takiego wymownego spojrzenia nie znałam. Kiedy jednak ignorowałam je, Maki lekko uderzał mnie białą łapką po dłoni. Nie wyciągał pazurów. Robił to za trzecim razem, ale chyba nikt z nas nie dotarł do tego miejsca, by go sprowokować do drapania nas. Makiego szanowaliśmy wszyscy.

Po śmierci ojca Maki zapadł się w sobie. Schudł. Chował się do sofy. Zbyt często jak na niego. Przestał się bawić z Mikim. Widać było, że tęskni za ojcem, z którym leżał długie godziny, mrucząc, przysypiając, leniwie przeciągając się i wtulając w dłoń taty. Idealna harmonia.

Maki zmarł nagle w sierpniowe gorące popołudnie. W sumie nie wiadomo dlaczego. Trzymałam go w dłoniach, kiedy krzyczał rozpaczliwie i umierał na moich kolanach w drodze do lekarza. Życie z niego uchodziło szybko. Zbyt szybko. W pewnej chwili poczułam, że jego ciało wiotczeje. Trzymałam na rękach ciało pięknego kota, którego oswoiłam, który mnie pierwszej zaufał i wszedł na kolana, którego kochałam całym sercem. Patrzyłam otępiała na białą martwą łapkę, którą odtrącał mnie, gdy nie chciał się bawić czy nie potrzebował pieszczot. Na martwe puszyste ciało, zamknięte oczy. I na tę jego białą łapkę. Na białą łapkę…

 

 

 

 

Komentarze

  1. Nie. Jest wystarczająco dużo cierpienia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cierpienie wcale nie uszlachetnia. Można cierpieć fizycznie, do takiego bólu można przywyknąć. Nawet zaakceptować. Gorzej z bólem wewnętrznym, tym osobistym. W sercu i głowie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żaden ból nie uszlachetnia. Za to ból pozwala czuć.

      Usuń

Prześlij komentarz