Nic
się nie przykleja
Z racji zainteresowań jogą, medytacją, mindfulness z
upodobaniem czytam artykuły, blogi na tematy związane z tymi dziedzinami.
Wczytuję się uważnie w komentarze internautów i tradycyjnie włos mi się jeży na głowie od niektórych z nich. Od długiego
bowiem czasu obserwuję, narastający zresztą od dawna, trend, który mogłabym zatytułować
„Nie czuj, ale świadomie bądź”. Ekwilibrystyka, nieprawdaż?
Zaznaczę
w artykule tylko kilka kwestii, które zwróciły moją uwagę i wywołały niepokój.
Bazuję na własnej wiedzy i doświadczeniu. Praktykuję jogę wiele lat, medytuję, rozmyślam.
Zacznę od tego, że z wielu tekstów i komentarzy z
dziedziny jogi-medytacji wyłania się obraz istoty, do której, jak to napisała
jedna z internautek „nic się nie przykleja” w domyśle – złego czyli złych
emocji, myśli, nikt nie może jej obrazić, a ona nie reaguje (!). Istota owa jedynie
„wzrusza ramionami” w odpowiedzi na, np. agresywne zachowania. Rozumiem,
że mamy do czynienia z robotem, a nie człowiekiem. Nie wydaje mi się bowiem
ludzkie, naturalne i zwyczajne takie odcięcie od uczuć, by nie zauważać agresji
wokół siebie. I na nią nie reagować. Takie zachowania w naturalny sposób
wywołują niesmak, przykrość, sprawiają ból, budzą lęk, przerażenie i smutek.
Złoszczą. Niestety, większość tzw. oświeconych albo już jest tak oświecona, że
tego typu uczucia im są obce albo, co wydaje mi się bardziej prawdopodobne,
jest po prostu wyjątkowo skutecznie od nich poodcinana. Odcięcie od tego
pakietu uczuciowego odcina też od jego przeciwnego bieguna – przyjemności,
radości, rozkoszy. Czyli tego, co w życiu wesołe i dobre. Czyli czyni,
najprościej rzecz ujmując, emocjonalnym trupem. Wtedy nic się rzeczywiście nie
przyklei. Bo do trupa nic się nie przykleja. Ani dobrego, ani złego. Bo trup
nie czuje. Ciekawe, ile osób o podobnym profilu
i myśleniu uczy jogi lub medytacji?
Tego typu myślenie i wskazywanie drogi rozwoju wydaje mi
się całkowitym nieporozumieniem. Owszem, praktyki medytacyjne (które sama znam) uspokajają, dają wgląd w siebie, ale ich istota polega na głębokim
przeżyciu emocji. Obejrzeniu ich z różnych stron. I przeżyciu. Czuciu. Głębokim
odczuwaniu, bez którego świadomość własnego ciała, emocji i świadomość potrzeb są
po prostu niemożliwe. Tego typu myślenie
uważam za szkodliwe, bo buduje iluzje i zafałszowuje rzeczywistość. Myślenie w stylu
„nie reaguję, ignoruję” wskazuje, według mnie, brak odwagi przed konfrontacją z
własnymi emocjami. A medytacja czy też medytacja w ruchu (czy to joga czy inna forma ruchu) mają
właśnie służyć samopoznaniu, a nie zafałszowywaniu własnego świata, choć, w
istocie, systemy przekonań i ucieczek od prawdy bywają wyjątkowo wyrafinowane. Co widać też w praktykach
jogi
i medytacji.
Taka ścieżka buduje i rozdyma też ego. Tylko „ja” i
„moje” jak to pisał Różewicz w „Liście do ludożerców”. Moja prawda, moja medytacyjna ścieżka, moja
świadomość.
I wciąż niedojrzała postawa neofity. Lepszy nawrócony. Agresywne nazywanie osób
o innych upodobaniach kulinarnych „mięsożercami” kłóci mi się zwyczajnie
szacunkiem i postawą otwartości oraz spokoju. Z postawą rozumienia i nazwijmy
to, nawracania własną rozumiejącą postawą. Weganie i wegetarianie (nie wszyscy,
acz większość) mają tendencję do pogardy wobec tych, którzy wybrali inny styl
życia i bycia. Wyparta agresja ujawnia się w działaniach pełnych pogardy, np.
wrzucaniu na profile facebookowe filmów z rzezi zwierząt i komentarzach pełnych jadu wobec osób o odmiennym światopoglądzie. Czasami
miewam wrażenie, że mniej interesująca jest tragedia człowieka niż smutny los
kurczęcia.
Zróbmy pasztet z fasoli i oszukajmy „mięsożerców”, bo
pasztet w smaku ma przypominać mięso. Po co? Po co, pytam? Pasztet z fasoli ma smakować fasolą,
a nie mięsem. Dania warzywne mają swój urok i niepowtarzalny smak, bo są
warzywne, a próby dopasowania ich do mięsnych podniebień, to chodzenie na pasku
mięsożernej grupy, którą się zwalcza i pogardliwie traktuje, a w istocie jest
się z nią mocno związanym, działając
w głębokiej zależności od niej. Coś w stylu „na złość mamie, odmrożę sobie
uszy”. Brakuje mi tu i wolności, i niezależności myślenia. Napisałam kiedyś
fraszkę właśnie na ten temat, przytaczam ją tutaj:
Na wege menu
Śledzie z
bakłażana,
Stek z tofu w glonie,
Z soczewicy kotlety mielone,
Wege menu
od mięsożerców
zapożyczone.
Temat jedynie zaznaczam. Ilość
absurdów związanych z myśleniem medytacyjnym
i jogowym jest zastraszająca. Widzę mnóstwo osób, które nie godzą się na swoją
własną złość, nie są w stanie zaakceptować siebie jako osoby agresywnej.
Potrzebna jest im raczej psychoterapia lub trening interpersonalny lub
terapeutyczny, by w ogóle siebie poczuły, a nie wyrafinowane figury na jodze i
siedzenie na poduszce. W istocie, można nigdy w życiu nie ćwiczyć jogi i nie
medytować, a mieć głęboki kontakt ze sobą i żyć eko – bez przekonania, że jest
się lepszym i wybranym oraz oświeconym gatunkiem człowieka.
Co nazywam oświeceniem i byciem? Zwyczajność i
akceptację. Wtedy, owszem, wszystko się przykleja, ale można też brudy strząsać
z siebie lub wybrane rzeczy zostawiać i iść dalej w życie. W pełni i głęboko żyjąc. Bez zarozumiałego i niedorosłego
przekonania o zbawianiu świata i innych. Za to z pełną akceptacją cienia i tego, co mroczne
w ludzkiej duszy. Z akceptacją swojej własnej niedoskonałości, ale i
niedoskonałości świata i innych ludzi.
Lepiej, kiedy coś się jednak przykleja. Wtedy można,
przeżywając, głęboko żyć.
12.07.2020 r.
Jej, już nie można mieć wątpliwości że pisząc wiersze, fraszki i prozę oddajesz to co masz w sercu i w sobie. Piszę trzeci raz, za każdym razem zmieniając treść. Agresja jest już wszędzie. Nie wiem czy dobrze odczytałem sens felietonu. Myślę o tym tekście i nie sposób się nie zgodzić.
OdpowiedzUsuńCień jest potrzebny. Za mało czasu i miejsca. Świetny i bardzo mocny tekst.
Często też agresja pod płaszczykiem rad, pouczeń, mówienia, co się powinno lub musi itp. Cała seria biernej agresji. Wkurza mnie po prostu mówienie o oświeceniu i niebywałej równowadze w sytuacji laboratoryjnej. Życie weryfikuje, sprawdza, odkrywa.
OdpowiedzUsuńKrótki przykład "na czasie". Seans Oppenheimer'a. Dzień debiutu na świecie. Wiem jak reaguje ostatnio społeczność związana z filmem. To pogoń za pierwszym miejscem w rankingu oglądalności. Tymczasem na seansie dzieci w wieku 8-14 lat! Hej! Co jest??!
OdpowiedzUsuńNolan stworzył wg mnie kolejne dzieło. To moja prywatna opinia.
W kolejności: brak zrozumienia tematu, bo bachory "czeba czymś zająć", brak zrozumienia tematu, bo "podobno fajne wybuchy" itp.
Przeszkadzające w seansie bieganie po sali, łażenie po żarcie, żeby móc dalej ciamkać i żłopać.
Zwrócenie uwagi na tego typu zachowania jest postrzegane jako agresja. Ale już kopanie psa na poboczu drogi jest ok.
Społeczeństwo które wyssało z cycka władzy nienaruszalność.
Przykro mi że w komentarzu do świetnego tekstu wchodzę w takie klimaty.
Chyba się wybiorę na film. Resztę pozostawiam bez komentarza. Nic dodać, nic ująć. Jednak do kina się przychodzi, aby nasycić inne zmysły niż nasycić żołądek.
UsuńCzy Oppenheimer się spodobał?
OdpowiedzUsuńJeszcze nie wiem.
OdpowiedzUsuńZatem, czekam cierpliwie na ocenę :)
OdpowiedzUsuń