-Chodź, dziewczynko-powiedział
do małej odzianej w czerwoną sukienkę starzec siedzący na schodach. Mała
uśmiechała się radośnie, zupełnie bezbronnie, biła od niej dziecięca energia.
Jasne policzki, na których widać było dołeczki uśmiechu, teraz zróżowiły się
nieco od wiatru i ciekawości. Starca się nie bała. Wiedziała, że nie zrobi jej
krzywdy. Ona umiała uciekać.
Starzec w czarnym
powycieranym płaszczu, miejscami brudnym i czarnych zakurzonych butach,
siedział zmęczony na drugim stopniu schodów prowadzących… Właściwe dokąd? Oboje
nie umieliby powiedzieć. Zdjął swój kapelusz, bo już chciał z niego wyjąć
niespodzianki dla dziecka. Mała niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę.
Zaglądała do kapelusza, ale starzec nie pozwalał jej na obejrzenie wszystkiego,
zasłaniał widok pomarszczoną dłonią. Mała głośno się śmiała, biorąc te
działania za zabawę. Ale on wiedział, że nie może jej teraz zdradzić
wszystkiego.
-Chodź,
dziewczynko-poprosił raz jeszcze. Przysunęła się ostrożnie. I oboje zastygli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz