Rzeka
życia
Mieszkanie
nie należało ani do najnowszych, ani do specjalnie zadbanych. Stary drewniany
stół, krzesła, jakieś brudne kubki i talerze. Przy stole dwójka ludzi. Kobieta,
może czterdziestoletnia i młody dwudziestokilkuletni mężczyzna. Okazywali sobie
serdeczność, jaką okazuje się tylko tym, których nigdy się już nie zobaczy w
swoim życiu. Śmiali się, przytulali. Całowali jak przyjaciele-w policzki. On
został. Ona wyszła.
Czekał
już na nią inny młodzieniec. Nieco starszy od tamtego, bardziej żywy, wręcz
gwałtowny. „Chodź ze mną!” – powiedział do kobiety, biorąc ją za dłoń.
Prowadził ją
w stronę obszernego balkonu. Całkowicie mu zaufała, szła, bała się trochę, a
jednak za nim podążała. Balkon miał podłogę w kolorze morskiej zieleni. Kałuże
wody ją przestraszyły, przeraziły ją wilgoć i zimno podłogi. W dole zaś ujrzała
rzekę. Wiedziała, że za chwilę jej stopy dotkną nurtu wody, ale nadal się bała
– zimna, chłodu, wilgoci.
On
patrzyła na nią uważnie, widząc jej wahania. Powiedział w końcu:
„Zanurz
stopy w rzece życia”.
Zanurzyła posłusznie
nagie bezbronne stopy. Z zaskoczeniem poczuła ciepło wody i jej lepkość.
Tłustość. Tak, to był tłuszcz. Większe i mniejsze plamy muskały jej stopy.
Lepiły się do niej. Lepiło się do niej życie – czyste i ciepłe, lepkie i
brudne. Zwyczajne.
Płakała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz