Umarłe
gwiazdy
- A czy gwiazdy też umierają? – zapytała zaciekawiona.
- Oczywiście, że umierają… - odrzekł z uśmiechem.
Jego głos był spokojny. Mówił
wolno, z namysłem łowiąc słowa. Patrzył na nią uważnie. Na jej pełną emocji twarz. W jej ciepłe oczy. Teraz lekko wilgotne. Gładził jej
ramię. Lubił gładkość jej skóry.
-Ale jak? – dociekała ożywiona.
- Cóż… wypalają się i pozostaje po nich kawałek żelaza.
- Naprawdę? I co? Takie kawałki żelaza samotnie unoszą
się w przestrzeni?
- Tak…
- Czyli kosmos jest cmentarzem pełnym martwych
żelaznych gwiazd?
- Tak…
Uśmiechnął się. Te jej porównania
bawiły go, ale jednocześnie okazywały się zaskakująco proste i trafne. „Skąd
ona to wie?” – dumał. Przytulił ją do siebie. Czuł gorąco jej ciała. I bicie jej serca.
„Ona żyje tak mocno…” – stwierdził, błądząc ustami po jej
włosach.
„Żyjemy na cmentarzysku.
I otacza nas cmentarzysko. Ani z nas gwiazdy, ani planety. Jakieś istoty
pomiędzy szukające własnej drogi do śmierci… Czy jest sens w tym wszystkim?
Jaki i gdzie? ” – pomyślała. Potem wtuliła się w niego, wdychając z rozkoszą zapach
człowieka, który także czasami czuł się samotny.
Ani gwiazdy, ani planety.
Samotni ludzie.
Umarłe gwiazdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz