***
Ależ tak. Znam tę tęsknotę. Czeka na taki dzień jak ten.
Dżdżysty, ponury, zamglony. Wchodzi wtedy nieproszona. Rozsiada się obok i
przypatruje mi. Snuję się po domu, chcąc ją ominąć. A nie śmiem jej wyrzucić z
domu. Wiem już, że wtedy powraca rozsierdzona. Zła. Nauczyłam się ją więc
przyjmować. Goszczę ją u siebie, choć szukam wymówek, by z gościem zbyt długo
nie siedzieć. Uciekam. Ona to widzi. Trochę się ze mnie śmieje. W końcu
pokazuje mi miejsce na kanapie. Siadam zmęczona unikami. I zaczynam szlochać. A
ona… Ona dopiero wtedy mnie przytula. Współczuje mi. Szepcze słowa pocieszenia.
Utula i kołysze. Łkam.
Łzy są bardzo słone.
Jest ich bardzo dużo.
Łzy. Można mieć ich nieskończenie wiele. Lubię płakać. Chociaż... Może Lubię, to przesada. Akceptuję płacz. Mam go w sobie. I łzy są słone. Ale też gorące.
OdpowiedzUsuńTak, są słone, gorące, jest ich dużo. I są stworzone do katharsis.
UsuńUwielbiam katharsis. Jest jak przelewająca się woda z napełnionego dzbana.
OdpowiedzUsuńWylewa się. I robi miejsce.
Usuń