PĘCZNIENIE
Słowa
same układają się w opowieści, pęczniejąc we mnie, narastając dyskretnie, aż w końcu same wykradają się z nastaniem nocy.
Wtedy
siedzę wygodnie, wpatrując się w przestrzeń za oknem. Zasłuchana i czujna.
Drzewa szeleszczą spokojnie, tuląc miasto do
snu. Ale ono nie chce spać. Szumi, gada, rozpędza się, marudzi. Głośne i
niecierpliwe. Zmęczone i hałaśliwe jak dziecko.
Gdzieś
w oddali widzę powoli gasnące światła. Myślę wtedy o ludziach zamkniętych w bezpiecznych
murach. Co śnią? Gdzie biegną ich myśli, kiedy zamykają oczy znużone
dniem? Kim się stają w wyświetlanym nocą
intymnym filmie?
Jedynie
uliczne latarnie wskazują drogę nocnym wędrowcom niepewnie zdążającym
w kierunku ciepłych domostw.
Czasami
słychać muzykę. Powietrze przynosi przypadkowe melodie, kołysząc dźwiękami aut,
kroków, rowerów. Głosy i śmiechy docierają pokruszone, niecałe, pogubione w
nocnym rozgardiaszu i czerni nocy.
Wtedy właśnie słowa zaczynają wydobywać się na powierzchnię. Wykluwają się niezdarnie. Nabierają kształtów. Ocierają się o rzeczywistość, pragnąc dotknąć jej jak najpełniej. Szukają siebie po omacku. Badają. Dotykając świata, powoli tkają opowieści.
Trochę jak Istota nocy. Obserwuje. W cieniu, ciszy.
OdpowiedzUsuńTak.
OdpowiedzUsuń