LUSTRO
To
lustro odziedziczyła po poprzednich lokatorach. Znalazła je we wnętrzu starego
łóżka. Zakurzone, brudne, z przybrudzoną od farby srebrnawą ramą leżało w
głębi, przykryte niepotrzebnymi deskami, szmatami, papierami. Odłożyła je na
bok, zamierzając wyrzucić, ale nie uczyniła tego jednak. Nie wiadomo dlaczego umknęło oczyszczeniu starej
przestrzeni. Leżało samotnie w oczekiwaniu na dobry czas.
Któregoś
dnia, szukając czegoś w piwnicy zerknęła w zapomniany kąt i ujrzała srebrzysty
błysk, iskierkę słońca w ciemności i kurzu. Zaczęła mozolnie wyjmować przedmiot,
zastanawiając się, czy to może jakiś zagubiony obraz a może fragment siedziska.
„Lustro” – pomyślała – „To jest lustro.” Uśmiechnęła się do siebie, wspominając
lustrzane odbicia w wesołym miasteczku, kiedy chadzała do niego z rodzicami.
Pamiętała, jak bardzo lubiła te miejsca, w których lustra, zniekształcając
rzeczywistość, odbijały dziwne kształty ludzi i świata, tworząc nowe
przestrzenie życia. Tak wiele światów wewnątrz szklanych tafli. Uwięzionych
obrazów wydobywanych spojrzeniem.
Lustro,
systematycznie oczyszczane z kurzu, powoli błyszczało. Srebrzystą ramę
pomalowała na biało, przez co nabrało szlachetności. Szukała miejsca dla niego,
przenosząc
z pokoju do pokoju, ożywiając ruchome światy.
Często
przyglądała się sobie w odbiciu. Kryształ tafli tak jasny, tak przejrzysty
powodował, że widziała wszystkie niedoskonałości swojego ciała. Drobne
zmarszczki, jakieś niewielkie pieprzyki, krostki, włoski porastające ciało, delikatne,
niemal niewyczuwalne. Godzinami siedziała, patrząc. Studiując strukturę ciała.
Wpatrywała się w swoje oczy. W nich gdzieś na dnie drzemał uśmiech, może rodzaj
przekory i figlarności, ale głębiej jeszcze poruszały się ciemności skrywające
smutek, pytania, niepokój. Przesuwała palcami dłoni po twarzy, badając uważnie nierówności skóry, ciepło ust, zagłębienia policzków,
nozdrzy. Szyja wydała jej się tak wiotka, filigranowa w porównaniu z resztą
ciała. Trochę śmieszna. Łagodny spadek ramion prowadził ją do piersi. Gorących,
uległych. Jej kobiecość.
Wpatrując
się w siebie pomyślała o przyszłym czasie. „Zwiędnę” – powiedziała
do siebie – „Będę nicością.” Lustro spokojnie przyjęło jej wywód, odbijając
różowość pleców, stóp, brzucha i pośladków. Czy zatrzyma jej obraz na zawsze?
Czy go odszuka kiedyś w martwocie ciała? Czy będzie jej potrzebny?
Tego
wieczora znużona dniem szykowała się do snu. Lustro stało jak zwykle
na komodzie. Bieliło się ramą, odbijając jej świat. Nie wiedzieć dlaczego,
kiedy odwróciła się od niego tylko na chwilę, spadło z metalicznym hukiem na
kafle. Spokojnie, bez lęku odwróciła się i pochyliła. Ujrzała siebie w tysiącu
odbić. Odbicia kawałków ciała
w nierównych szklanych taflach porywały ją w inne światy. Jest w tylu
miejscach, w tylu myślach, w tylu ciałach. Jest wielością światów. I niczym.
Lustro. Trochę jak kałuża po deszczu. Wystarczy podmuch wiatru lub żaba. Odbicie w tafli zakrzywia obraz. A może wcale nie.
OdpowiedzUsuńFaktycznie. Ale rozbite lustro zakrzywia wiele razy więcej.
UsuńW wielu światach. Każdy skrawek innego świata.
OdpowiedzUsuńTak. Takie trochę alternatywne rzeczywistości.
OdpowiedzUsuń